Nierozwiązywalne problemy egzystencjalne i wynikające stąd czynności malarskie
Co?
Nieubłagana konieczność obrazu
Czym?
Podjęciem wyzwania i odpowiedzią. Nasyconą żółcią i czerwienią?
Monumentalne obrazy Jarosława Modzelewskiego z ostatniego roku. Każdy odrębny, każdy osobny. W przestrzeni Wizytującej Galerii zdecydowanie zajmują swoje miejsca. Nie wchodzą ze sobą w relacje. Każdy z własną historią, narracją, treścią, licznymi odniesieniami. Niemożliwym jest odebrać je w pełni bez zapoznania się z tytułem, bez odczytania i odnalezienia kontekstów dla odpowiedzi na pytania „co? czym?”. Postacie pogubione w razowo-teatralnych, intymnych rytuałach w obrazie „Co? Każda z prac otwiera się na inną sekwencję antagonizmów; Czym? Pogubieniem” albo trudności samodzielnego prowadzenia działalności zawodowej opowiedziane „pięknym stylem” – klasyczną, spokojną, malarską narracją w nasyconych, kontrastowych barwach w kompozycji „Co? Jednoosobowa spółka skarbu państwa; Czym? W coś ty się wpakował”. W obszar egzystencjalnych rozważań wsącza się także historia, niepokojącym, mocnym pytaniem, skrytym w cieniu złowieszczej wycinanki „Co? Księżyc w pełni oświetla miejsce Zagłady; Czym? Drukowaniem” czy pod postacią niemieckiego żołnierza namalowanego en grisaille „Co?…
Obrazy powstały jako „indywidualne zadania” na kanwie realizowanych od 1983 roku, w duecie z Markiem Sobczykiem, sesji malarskich ćwiczeń. Działań wykonywanych według opracowanej „tabeli”, wedle reguł gry, poprzez odpowiedzi na pytania „co? czym?”, czyli co jest przedstawiane, czym uzyskane, co z czym pozostaje w relacji w ramach zakreślonego obszaru malarskiej polityki. Te obrazowe i intelektualne wyzwania są jednocześnie zabawą, grą, mogącą kojarzyć się z surrealistycznym „wybornym trupem”, czy dziecięcymi zabawami polegającymi na tworzeniu opowieści w oparciu o odpowiedzi na kolejne pytania bez znajomości wcześniejszych. Jednak podczas gdy w przypadku wspomnianych gier istotny był element „niewiedzenia”, to radosna, swobodna manifestacja wspólnego malarskiego bycia Jarosława Modzelewskiego i Marka Sobczyka odbywa się zupełnie świadomie, zakładając intelektualny namysł, a nawet więcej – zawiłość, złożoność skojarzeń, odniesień, jest wysoce pożądana. Ten rys jest wyraźny w „indywidualnych tabelach” Jarosława Modzelewskiego: możemy w nich odnaleźć wizualne motywy wcześniejszych prac, historie dopowiedziane lub opowiedziane w inny sposób, w innej sekwencji, nowe wątki wplecione w stare lub też celowo ukryte. Niektórych nie odnajdziemy, czasem pomoże nam autor sugerując pewne tropy. W jednym z obrazów niewidomy, umieszczony na tle szwedzkiej flagi, obsługuje centralkę telefoniczną. W tej opowieści, jak w szkatułce, zawarte są dwie inne: niewidomego, bohatera jednego z wcześniejszych obrazów oraz zupełne nowy wątek odnalezienia tego właśnie obrazu na aukcji w egalitarnej Szwecji. Wydaje się, że skądś znane są nam sylwetki spawaczy czy postać Niemca strzelającego do kaczek. Wydaje się? Czy może to prawda? Szukamy w katalogach, w sieci. Czasem znajdziemy, czasem zgubimy się. Rozbiory logiczne obrazów, detektywistyczno – lingwistyczna praca wobec nich, to frajda dla oczu, intelektu i pamięci. „Co? Czym?”… Przyjemne, a nawet czasem damy się zwieść. Ja też.
Co? Znaleźć scalenie dla dwunastu różnych obrazów.
Czym? Myślą, Mową. Pisarskim uczynkiem.
Co? Próbować dalej.
Czym? Spojrzeniem. Intuicją.
Zawsze jednak dobrze jest wrócić do obrazu. Do jego nieubłaganej konieczności. Do konieczności czerwieni i zieleni. Żółci, ultramaryny i czerni. Popatrzeć.
Lena Wicherkiewicz