foto: Piotr Grześczyk

Wizytująca Galeria serdecznie zaprasza na wystawę:

Zanurzeni bosymi stopami w ciepłej wodzie

otwarcie: 14.01.2023 (sobota), w godz. 16.00-20.00

KRZYSZTOF M. BEDNARSKI, Anna Konik, Bruno Kuzyszyn
TOMASZ CIECIERSKI, Krzysztof Franaszek, Sebastian Krok
RYSZARD GRZYB, Martyna Czech, Krzysztof Piętka
ROBERT MACIEJUK, Igor Przybylski, Agata Charuk
PAWEŁ SUSID, Przemek Matecki, Paweł Althamer we współpracy z Brunem Neuhamerem
WŁODZIMIERZ JAN ZAKRZEWSKI, Jarosław Fliciński, Martyna Ścibior

Wystawa związana jest z nieformalną grupą PENDZLE. Każdy z artystów z tej grupy zaprosił do udziału w wystawie jednego, młodszego artystę, a każdy z tych zaproszonych, zaprosił kolejnego…

wystawa będzie czynna do 10 marca 2023
Wizytująca Galeria
www.tugaleria.pl
ul. Grzybowska 88, 00-840 Warszawa
środa- piątek 14.00 – 19.00, sobota 11.00 – 14.00

Bez problemu

Stach Szabłowski

Przewodnikiem oprowadzającym po wystawie „Zanurzeni bosymi stopami w ciepłej wodzie” mógłby być słynny Wyborny Trup, który w pewnym sensie jest również kuratorem przedsięwzięcia.

W kontekście dyskusji o patriarchacie w sztuce znamiennym faktem jest, że Wyborny Trup miał samych ojców – i żadnej matki. Do nomen omen życia Trupa powołali André Breton, Marcel Duchamp, Yves Tanguy oraz poeta Jacques Prévert. Wydarzenie miało miejsce w jednej z paryskich kawiarni (gdzieżby indziej!), ledwie rok po publikacji Manifestu Surrealistycznego, w którego opracowanie niektórzy z wówczas obecnych byli zamieszani.

Wyborny Trup jest kolektywną procedurą artystyczną. Ktoś zaczyna tworzyć przedstawienie, na przykład rysuje na kartce głowę (chociaż niekoniecznie musi być to głowa), ukrywa jednak przed pozostałymi uczestnikami efekt swoich starań. Następna osoba kontynuuje pracę, nie znając jej początku. A potem do akcji wchodzi kolejny uczestnik – i działa nie wiedząc co zrobili dwaj poprzednicy. I tak do skutku, aż wszyscy przyłożą się do wspólnego dzieła, i skończy się miejsce na kartce (jeżeli to kartka była polem działania).

Wyborny Trup jest towarzyską grą z surrealistycznym podtekstem; przyjemność uczestnictwa wynika z nieprzewidywalności rezultatów pracy, w której wszyscy biorą udział, ale nikt z osobna jej nie kontroluje, ani nie wyznacza kierunku, który pozostaje nieznany, dopóki nie doprowadzi do celu.

Podobnie jest z wystawą „Zanurzeni bosymi stopami w ciepłej wodzie”, która jest bardziej zapisem pewnej gry, niż owocem krytycznego dyskursu. Skojarzenie wydaje się tym bardziej na miejscu, że pierwsze posunięcie w tej rozgrywce wykonują artyści z Grupy Pendzle, która tak naprawdę jest nie tyle grupą, ile sytuacją towarzyską. Zresztą to samo można powiedzieć o samej wystawie. Oto zbiorowy pokaz sztuki, w którym do konwencjonalnych narzędzi krytycznych używanych przy budowaniu wystaw dodane zostają te, które, przynajmniej teoretycznie trzymane są poza polem profesjonalnych operacji artystycznych. Chodzi o takie kategorie jak znajomości, życzliwa protekcja, międzyludzkie sympatie czy zakulisowe relacje między uczestnikami projektu. Skądinąd pozostaje tajemnicą poliszynela, że są to czynniki, które odgrywają ważną rolę również w wielu innych projektach; mimo wszystko jesteśmy tylko ludźmi. W  wypadku „Zanurzonych…” owe czynniki zostają wyemancypowane, wyeksponowane i użyte zamiast klasycznych mechanizmów instytucjonalnych. Czy odbiera to projektowi powagę? Czy skoro mamy do czynienia ze swego rodzaju towarzyską grą, powinniśmy zostawić tę zabawę towarzystwu, które ją prowadzi? Niekoniecznie. Nie należy przecież lekceważyć znaczenia gier, a także nie doceniać wagi sytuacji towarzyskich, szczególnie na polu sztuki, w którym – historia dostarcza niezliczonych dowodów na poparcie tej tezy – bywają twórczo niezwykle produktywne. Inaczej mówiąc, lekkość konstrukcji nie odbiera jej artystycznej wytrzymałości.

„Zanurzeni…” nie zostali zbudowani na bazie zamysłu, w którym mieściłby się z góry zaplanowany kształt wystawy. Zamiast scenariusza, występuje tu mechanizm, który raz wprawiony w ruch pracuje, dopóki nie wytworzy nieprzewidywalnego rezultatu; paliwem napędzającym tę maszynę są relacje między osobami artystycznymi. Zasada działania jest następująca: na początku danych mamy sześciu artystów. Każdy z nich wskazuje jedną osobę artystyczną, która dołącza do grona uczestników. Teraz sześcioro wskazanych zaprasza następną szóstkę artystów.

Niepisana, ale istotna zasada tej gry mówi, że starsi wciągają do niej młodszych; gdyby wszyscy trzymali się ściśle reguł, na koniec mielibyśmy grupę, w której znajdują się reprezentanci i reprezentantki trzech pokoleń;  jeżeli powstrzymamy się od dzielenia włosa na czworo, możemy zgodzić się, że na „Zanurzonych…” tak właśnie jest.

Pełną historię wskazań i zaproszeń przedstawiamy poniżej.

Na koniec wszyscy odkrywają karty, czyli prace, które wybrali do pokazania na wystawie. Zupełnie jak w zabawie w Wybornego Trupa; zaczynając nie sposób było przewidzieć jak to wszystko się skończy.

Szóstka od której zaczyna się gra to artyści grupy Pendzle. W alfabetycznym porządku jej skład przedstawia się następująco: Tomasz Ciecierski, Ryszard Grzyb, Robert Maciejuk, Paweł Susid i Włodzimierz Jan Zakrzewski. Do założycieli Pendzli należał także zmarły w 2010 roku Tomasz Tatarczyk. Po jego odejściu grupę zasilił Krzysztof M. Bednarski.

Myślę, że żadnego z tych artystów nie trzeba przedstawiać. A jeżeli ktoś nie spotkał się dotąd z ich twórczością, zazdroszczę mu – tak, jak osobom, które mają wciąż przed sobą lekturę „Kubusia Puchatka”.

Jak już się rzekło, Pendzle powstały na gruncie towarzyskim; najprościej byłoby nazwać ich grupą przyjaciół, ale czyż w wypadku artystów w ostatecznym rachunku sztuką nie jest wszystko, wliczając w to przyjaźń? Poza tym członkowie formacji, nieczęsto wprawdzie, ale robią wystawy pod jednym szyldem. Co ich łączy? Powiedzmy, że Pendzli różni na tyle wiele, że zestawienia ich prac są nieoczywiste i niezmiennie ciekawe. Nazwa formacji każe myśleć o malarstwie – i słusznie, bo Pendzle powołane zostały jako grupa dyskusyjna praktyków rozmawiających (przy posiłku, przy kieliszku, na wystawie, za pomocą słów, ale i czynów) o obrazie. I przecież nie tylko o nim. Krzysztof M. Bednarski, jak wiadomo, jest rzeźbiarzem, co zresztą znajduje odbicie w używanej przez przyjaciół nomenklaturze; z Bednarskim w składzie grupa występuje czasem jako Pendzle + Dłutko. Uwadze osób czytelniczych na pewno nie ujdzie, że to rozszerzenie nie zmienia fallicznego wydźwięku nazwy formacji; przeciwnie, nawet je wzmacnia. Nie bez kozery; w wypadku Pendzli (i Dłutka) mamy do czynienia ze swego rodzaju bractwem, sprzysiężeniem mężczyzn – białych, cieszących się pewną pozycją i, powiedzmy to sobie szczerze, dojrzałych.

Cancelujemy ich? Jeszcze nie! Genderowo-rasowo-społeczny profil grupy stawia ją wprawdzie w dwuznacznym świetle, ale za członkami Pendzli wciąż przemawiają ich artystyczne postawy, których nie sposób pochopnie unieważnić. Nie chodzi nawet o historyczne zasługi artystów, choć są  przecież warte wzięcia pod uwagę, ani o artystyczną jakość ich praktyk, która jest sprawą skądinąd łatwą do obrony. Profesor Waldemar Baraniewski, bliski Pendzlom krytyk a także kurator wielu ich wystaw, przybliżając istotę grupy zwraca uwagę, że jej spoiwem jest niesłabnąca potrzeba, ba! entuzjazm tworzenia, które tak płynnie przechodzi w intelektualną refleksję nad twórczością, że jednego od drugiego nie sposób oddzielić. Oto dyskursy splatające się w nieustającą rozmowę, która daleka jest od zakończenia, czego doskonałą ilustracją są „Zanurzeni…”, wystawa, która oparta jest przecież na poszerzaniu kręgu dyskutujących osób, a także na przekonaniu, że sztuka jest wprawdzie polem gry indywidualności, ale w równym stopniu jest dziełem zbiorowym, wspólną sprawą, która rodzi się ze spotkań ludzi, dzieł, idei i wyobrażeń.

W roku jubileuszu odrodzenia się polskiej państwowości, Waldemar Baraniewski wykuratorował w Galerii Sztuki im. Jana Tarasina w Kaliszu projekt pod tytułem „454 lata sztuki w Polsce. Historyczna wystawa grupy Pendzle”.

454 lata to łączny wiek członków Pendzli oraz Dłutka w momencie otwarcia wystawy (wliczając w tę kalkulację 63 lata przeżyte przez Tomasza Tatarczyka).

Między rokiem 2018 a 2023 liczba ta urosła do 484 lat. A ile wynosi suma wieku wszystkich uczestniczek i uczestników „Zanurzonych…”? Ciekawych zapraszam do obliczeń! Trud nie będzie daremny bo przecież ze zgromadzenia w jednym miejscu i czasie wszystkich tych osób – z sumy ich doświadczeń, wrażliwości, strategii, intuicji, z doświadczenia i młodości, z mądrości i zuchwałości – coś wynika. Co? Wystawa bez problemu. Mamy na głowie mnóstwo problemów, nie wolno przed nimi uciekać i jeszcze nie raz do nich wrócimy na wystawach problemowych, których, zapewniam, nie zabraknie. Tymczasem, idąc za tytułowymi słowami gospodarza Wizytującej Galerii, Leszka Czajki „zanurzmy bose stopy w ciepłej wodzie” tej wystawy. Wchodzenie do ciepłej wody na bosaka to doświadczenie tym przyjemniejsze, że można je dzielić z innymi. Puste miejsce po niepostawionym problemie, zostaje wypełnione relacjami. Istnieją one między osobami, które zwracają na siebie wzajemnie uwagę, widzą się, doceniają, zapraszają się i przyjmują te zaproszenia. Powstają także, a właściwie przede wszystkim, między pracami, które – to pewne – nie spotkałyby się, gdyby nie uruchomiony na „Zanurzonych…” mechanizm.   I cóż to są za spotkania! Niespodziewane, a przecież nie przypadkowe. Nie sposób streścić wyniku tych spotkań w krytycznym wywodzie, co należy odnotować jako atut wystawy. Ta zaś ma charakter zbiorowy w głębokim sensie tego terminu, a także jest pełna sztuki. I nie chodzi wyłącznie o obecne w galerii liczne i różnorodne dzieła, lecz również, a może nawet przede wszystkim, o to, co ustanawia się między pracami, ich autorami, autorkami i, last, but not least, między nami.

Stach Szabłowski