Martyna Ścibor
Estetyczna drapieżność
prace / teksty / bio / wernisaż
„Malarka, zbieraczka, rolniczka”
Z Martyną znamy się od liceum. Pamiętam jej zeszyty od połowy zapisywane wzorami w biało– niebieską lub biało–czarną kratkę, w zależności od koloru długopisu – te do matematyki, bo do polskiego były w linie. Na zajęciach z malarstwa Martyna często wolała pozować niż brudzić się farbami. Być może dlatego w swojej dojrzałej twórczości przedkłada precyzję pędzelka lakieru do paznokci nad ekspresyjny dripping i dramatyczne pociągnięcia wałkiem? Jej technika i wybór narzędzi (łącznie z suszarką UV) odsyłają do ciepłego profesjonalizmu salonu kosmetycznego; zestawiają go z wysublimowanym, akademickim minimalizmem. Artystka określa siebie jako kolekcjonerkę lakierów, zbiera je od sąsiadek w rodzinnej Wąwolnicy na Lubelszczyźnie, gdzie aktualnie mieszka. Czasem kobiety przynoszą jej swoje w połowie zużyte lakiery z nadzieją, że nada im ona drugie życie. Artystka zamienia przyschnięty kosmetyk w wielkoformatowy, organiczny wzór przypominający słoje drzewa, podziemne cieki wodne, sierść, splątane jelita lub gęstwinę gałęzi. Nie stara się „naśladować natury”, przeciwnie tytułem, blaskiem i feerią barw z dumą demonstruje drogeryjne pochodzenie dzieła: kolorystyczny hit lata, efekt syreny, perłowy blask, hybrydę, szybkoschnący żel i wiele innych, które zawędrowały do pracowni artystki ze względu na zmianę sezonu oraz gustów ich poprzednich właścicielek.
Uwodzi mnie ta bezpretensjonalność metody (prze)twórczej, połączenie malarstwa, kosmetyki i uprawiania ogródka. Artystka nie tylko bowiem mieszka na wsi, ale jest również rolniczką, w swojej twórczości łączy zatem dbałość o obejście domu, pielenie grządek i nanoszenie lakieru na płótna. Jedno nie mogłoby istnieć bez drugiego. Malowanie staje się kontynuacją codziennej krzątaniny. Twórczość Ścibior przypomina mi tym samym praktykę innego polskiego malarza ogrodnika Pawła Matyszewskiego. Oboje w podobny sposób łączą fascynację przyrodą oraz ważną ze względów egzystencjalnych uprawę ziemi i sztuki. Pozycjonuje ich to w kontrze do akademickiej wykładni malarstwa, w której twórca praktykuje w oderwaniu od świata zewnętrznego, w bezpiecznej przestrzeni pracowni, która pozwala mu_jej na alienację i skupienie się na przeżywaniu wewnętrznych stanów emocjonalnych. Ścibior i Matyszewski wprowadzają do swoich obrazów plener, światło, świat organiczny. Używają wielkoformatowych płócien odnoszących się do tradycji malarstwa Hard-edge i minimalistycznej abstrakcji w przypadku Martyny i surrealizmu w przypadku Pawła, wypełniają je jednak zupełnie inną treścią czerpiącą inspirację z codziennej rutyny, pracy z przyrodą, bez której ich twórczość nie mogłoby by istnieć.
Martyna studiowała na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom obroniła w pracowni Leona Tarasewicza, malarza znanego z abstrakcyjnych płócien i instalacji, dla których punktem wyjścia są rytmy i barwy natury. Polsko-białoruski malarz pochodzi z Podlasia, co z chęcią podkreśla i z czego czerpie inspirację do pracy. Martyna po studiach również wróciła w rodzinne strony. Nie czuła się dobrze w betonowym, wielkomiejskim krajobrazie. Jak sama przyznaje, aby malować musi chodzić, najchętniej po lesie. Obserwuje wtedy przyrodę, przedziera się przez zarośla, szuka śladów pozostawionych przez zwierzęta. Kiedy wraca nie stara się jednak udawać, że płótno to fragment organicznego świata.
Przeciwnie, zwraca uwagę na to, że malowanie to skrupulatnie wyreżyserowany proces, wymagający skupienia i czasu, który w pewien sposób „zabierany” jest innym, być może istotniejszym dla utrzymania życia czynnościom. Wiejski krajobraz i rytm życia są mimo to obecne na obrazach Martyny. Podczas malowania artystka nie przestaje być kobietą i rolniczką, nie kreuje autonomicznej rzeczywistości. Swoimi lakierami skrupulatnie kreska po kresce maluje ornament wypełniający szczelnie geometryczną przestrzeń płótna. Jest to czynność repetytywna, jak malowanie paznokci, odmawianie różańca lub zbieranie resztek z pola. Przywodzi mi to na myśl film przedstawicielki francuskiej nowej fali Agnés Vardy „Les glaneurs et la glaneuse” (Zbieracze i zbieraczka). W ciepłej i osobistej narracji filmowej przedstawia ona portrety osób zajmujących się zbieractwem, po francusku glanage, czyli glanażem. Bohaterowie opowiadają o życiu na marginesach systemu kapitalistycznego, o swojej praktyce przeżycia polegającej na zbieraniu plonów uznanych za niewymiarowe i odrzucanych przez supermarkety. Ta esencjalna czynność, konieczna do przetrwania zestawiona jest z kolekcjonowaniem rzeczy uznanych za nieprzydatne, tym samym pozostających poza obiegiem rynkowym. Do powstania filmu zainspirował reżyserkę obraz francuskiego realisty Jean- François Milleta „Kobiety zbierające kłosy” (1857), na którym przedstawione są trzy postaci kobiece uprawiające glanaż. Praktyka Martyny Ścibior przypomina mi taki rodzaj zbieractwa, z jednej strony narzędzi pracy, czyli lakierów wykorzystywanych do malowania na płótnie, z drugiej metody pracy polegającej na kontemplacji i powtórzeniu. Praktyka na peryferiach współczesności daje artystce możliwość przeciwstawienia się nakazowi ciągłej zmiany charakterystycznej dla późnokapitalistycznych społeczeństw. Tradycyjne medium, którym się posługuje związane jest z powrotem w rodzinne strony, z dala od zgiełku i pędu miasta. Do malarstwa, które uprawia potrzebny jest czas, przestrzeń i zasoby, których brakuje w wielkich aglomeracjach. Bardzo wyraźnie pokazał nam to czas pandemii, kiedy miasta okazały się bardzo trudnymi miejscami izolacji: przeludnionymi, suchymi, wybetonowanymi, dla których odcięcie od zewnętrznych dostaw żywności oznaczałoby katastrofę humanitarną. Być może dzisiejsza awangarda polega właśnie na aktywnym wycofywaniu się, na pozostawaniu z dala od centrum? Być może jest to odmowa wzięcia udziału w neoliberalnym przyspieszeniu na jego alienujących, konkurencyjnych zasadach? Martyna w swojej peryferyjnej praktyce, skupionej na budowaniu relacji z sąsiadkami, obiektami i istotami stowarzyszonymi pokazuje, jak może wyglądać alternatywa. Daje ona poczucie łączności ze światem, o który się dba, a nie eksploatuje.
Zofia nierodzińska