Mieć uczucie, że się jest spętanym, a równocześnie inne uczucie,
że po uwolnieniu z pęt byłoby jeszcze gorzej.
Franz Kafka, Dzienniki
Zacznijmy od prostej uwagi, że obrazy Philippe Rębosza zazwyczaj nie mają tytułów. Nie zawsze jest to wśród artystów praktyka uzasadniona, ale w tych pracach wydaje się to całkiem słuszne. Przygotujmy się zatem na współuczestnictwo, na aktywne oglądanie, poszukiwanie sensów lub pozwólmy dać się porwać tym wielobarwnym kompozycjom. Bądźmy też otwarci na paradoksy, sprzeczności bowiem jest tu wiele, ale jeśli odpowiednio na nie spojrzeć, to stanowią one element spajający prace artysty… paradoksalnie oczywiście.
Po pierwsze zatem, choć poszczególne płótna Rębosza pozostają bezimienne, wystawa w galerii Wizytującej nosi mocny tytuł “Kafkaesk”. Niemiecki przymiotnik określa ni mniej ni więcej ile “sytuację kafkowską”, w której jednostka kierowana jest przez bliżej nieokreśloną siłę zewnętrzną. W dziełach takich jak “Proces” czy “Zamek” Franz Kafka stworzył niezwykle dojmujący opis świata, który jako metafora może odnosić się zarówno do potęgi biurokracji, systemów totalitarnych, ale też wewnętrznego poczucia zagrożenia i przytłoczenia rzeczywistością. Wizja to raczej mroczna, więc na pierwszy rzut oka roziskrzone jasnymi barwami płótna Rębosza wydają się odległe tej atmosferze. Spójrzmy jednak na to z innej strony, świat zewnętrzny jest dziś niezwykle kolorowy, przypomina raczej psychodeliczny trip, nieprzerwany ciąg obrazów zmieniających się na milionach ekranów . To jest opresja epoki cyfrowej, przytłaczający strumień informacji, zdjęć i filmów, władza bez ciała, władza-sieć, rozproszona i rozrastająca się nieustannie.
Malarstwo Philippe Rębosza wydaje się indywidualną reakcją na rzeczywistość, mamy wręcz wrażenie, że nie tylko jego umysł, ale cały organizm pozbywa się tego nadmiaru, wyrzuca z siebie skumulowane fragmenty obrazów warstwa po warstwie. Abstrakcyjne plamy przenikają się z elementami realistycznymi a półprzejrzyste farby pozwalają ogarnąć wzrokiem wszystkie etapy malowania. Najpierw rozpoznajemy to co bliższe rzeczywistości: oczy czy jakby pop-artowe słomki do napojów, potem, wyławiamy wzrokiem faktury futra czy siatki, aż wreszcie bezprzedmiotowe plamy, z których niektóre też stają się również “czymś”.
Artysta przyznaje, że często zaczyna malowanie obrazu od gestu chlapnięcia farbą na czyste płótno. W pewnym sensie oddaje już na tym etapie część procesu twórczego przypadkowi, trochę na podobieństwo amerykańskich ekspresjonistów, aby ten ukierunkował go na kolejne działania. Być może ten sposób artysta poszukuje po części owych kafkowskich nieprzeniknionych sił w sobie samym, a może to sam obraz ma nad nim władzę. Jest w tym jakieś organiczne połączenie między twórcą, a jego dziełem i jednocześnie nieustający spór o kontrolę nad tym co powstanie. Kluczowa wydaje się tu jednak decyzja, kiedy taką kompozycję skończyć i znów Rębosz nie udziela jednoznacznych odpowiedzi. Bywa, że świadomie zamyka pracę nie znajdując intelektualnego czy formalnego uzasadnienia dla dodawania kolejnych elementów, a innym razem, to sam obraz “przestaje reagować”, uznając się w ten sposób za ukończony.
Jakkolwiek jednak nie rozpatrywać by malarstwa Philippe Rębosza, czy jako wewnętrzny spór rozgrywający się w przestrzeni umysłu i ciała artysty, czy jako reakcję na świat zewnętrzny, jest w tych kolorowych kompozycjach owe kafkowska atmosfera opresji. Są patrzące na nas oczy, są kolczaste druty i siatki, są niepokojąco rozlewające się plamy “niewiadomoczego” i jest chaos, który uwodzi nas feerią barw i wzorów. I chcąc nie chcąc, świadomie lub nie, zdajemy sobie sprawę, że Kafka nadal ma rację, tyle, że ponure zamczyska i stosy urzędowych papierów zmieniły się w przymus nadprodukcji i pożądania wszystkiego co oferuje nam świat. I, paradoksalnie, a jakżeby inaczej, jest to wizja przerażająca i fascynująca jednocześnie.
Anna Ciabach