Krystyna Piotrowska

Na razie …

prace   /   teksty   /   bio  /   wernisaż

Na razie… i ciągle
o wystawie Krystyny Piotrowskiej

Na razie… to szkatułkowa wystawa, kolaż kolaży, w ramach którego Krystyna Piotrowska praktykuje symultanicznie dwie dziedziny sztuki. Jedna z nich to sztuka wywoływania widm, które artystka „wyświetla”, na „ekrany” swoich foto-graficznych prac. Druga dziedzina to sztuka montażu. Pochodzenie widm, o których tu mowa, jest bardzo różnorodne. Jedne należą do teraźniejszości, inne powracają z przeszłości. Są wśród nich takie, które pochodzą z osobistej mitologii artystki i takie, które przybywają z archetypicznych, mitologicznych wyobrażeń  będących udziałem nas wszystkich. Korzenie niektórych zapuszczone są głęboko w biografię autorki; inne wyrastają na podglebiu zbiorowej historii.
Jedyne miejsce, w którym pochodzące z tak różnych światów widma mogą się spotkać, to jednostkowe doświadczenie artystki. Montaż, ta sztuka „układania różnic”, jest sposobem otwierania przejść między wymiarami, z których biorą się (i brane są) zjawy. Nadawanie im widzialnej postaci staje się tożsame z tworzeniem prac – i vice versa.

*

Prace z wystawy Na razie… mogłyby posłużyć za ilustracje do niejednego zbioru opowieści niesamowitych. W tych przedstawieniach duchy niełatwo odróżnić od żywych, ludzi od zwierząt, twarze od masek, osoby od ich sobowtórów.
Słynna kuratorka i krytyczka Anda Rottenberg nazwała swego czasu Krystynę Piotrowską „mistrzynią grafiki warsztatowej”. Artystka nie została tym komplementem obdarzona na wyrost. Pod pojęciem obrazu w pierwszej kolejności rozumiemy dziś (i doświadczamy) wizualizacji zbiorów cyfrowych danych; inne formy, postacie i substancje wizualności przychodzą nam do głowy w kolejności dalszej. Grafika warsztatowa zajmuje zaś w tej „kolejce” odległe miejsce; to nie jest ulubione medium współczesnego, postinternetowego świata sztuki. Twórczość Piotrowskiej, która grafiką zajmuje się od debiutu w latach 70., można widzieć w kategoriach potwierdzającego tę regułę wyjątku. Cóż to jednak za wyjątek! Tworzonych przez artystkę montaży nie da się dyskutować bez poruszenia kwesti ich kunsztowności i wizualnej sugestywności. Podobnie jak w początkach swojej działalności, Piotrowska czerpie materiał do swoich prac z fotografii; to źródło istotne dla jej praktyki zarówno w sensie formalnym jak i ontologicznym. Kluczowe dla ekspresji prac są jednak sposoby, w jakie artystka „wświetla” fotografie w przestrzeń swoich prac. Na czym one polegają? Cóż, zostańmy przy tym, że Krystyna Piotrowska ma swoje sposoby, tak zwane mieszane techniki własne. Zresztą czy wyjaśnienie wszystkich sekretów warsztatu artystki rozwiałoby tajemnice jej prac? Od dociekań „jak to zostało zrobione”, istotniejszy jest rodzaj nadrealistycznie intensywnej obecności, którą pochodzące z fotografii postaci i motywy osiągają po objawieniu się na płaszczyznach aluminiowych matryc graficznych, stanowiących „podobrazia” dzieł Piotrowskiej. Trudno oprzeć się nastrojowi kreowanemu przez te prace, które są oniryczne, niemożliwe i jednocześnie doskonale „widoczne”; w ich paradoksalnym charakterze bierze początek wrażenie niesamowitości, którego tak hojnie dostarczają prace artystki. Zatem, choć Piotrowska nie ilustruje żadnych literackich „opowieści niesamowitych”, to wszelkie skojarzenia z horrorem i poetyką grozy są nieprzypadkowe i uprawnione. W końcu mówimy tu o pracach „z życia wziętych”, nawet jeżeli myślimy o „życiu wewnętrznym”, o „życiu widm” rozgrywającym się na pograniczu biografii, historii, mitologii, pamięci i podświadomości. Życie zaś jest opowieścią niesamowitą, egzystencja podszyta jest grozą, podobnie jak nasze mitologie; jeżeli chodzi o historię powszechną, to była ona, jest i niestety prawdopodobnie będzie horrorem.

O czym są prace z Na razie…? O wielu rzeczach, potencjalnie o wszystkim; podobnie jak życie, dyskurs sztuki nie krąży wokół jednego tematu, lecz raczej łączy je wszystkie.

Krystyna Piotrowska znana jest z licznych autorskich i kuratorskich projektów, tym razem pokazuje jednak prace powstające poza projektową ramą.

Sztuka pojęta jako projekt oparta jest na konkretnych założeniach oraz dążeniu do realizacji celu wytoczonego na gruncie tych założeń. Tak uprawiana twórczość ma swój początek, koniec i sprecyzowany przedmiot.

Piotrowskiej także zdarza się używać „poetyki projektowej”, której artystycznej efektywności nie wolno lekceważyć.

W sensie ikonograficznym do kluczowych tematów Piotrowskiej zawsze należała twarz. W sensie dyskursywnym takim tematem była dla niej tożsamość, pojęcie którego emblematem jest ludzkie oblicze. Na początku swojej drogi artystycznej, której szlak wiódł wówczas przez Polskę późnego realnego socjalizmu, wiele uwagi poświęcała tożsamości analizowanej w kategoriach strukturalistycznych i konceptualnych.

Emigracja polityczna, na którą artystka udała się po wprowadzaniu stanu wojennego, postawiła ją wobec wyzwania rewizji, a może nawet redefinicji wyobrażeń o własnej tożsamości.

Kiedy w 2001 roku wróciła do Polski, rewidowała to wyobrażenie jeszcze raz.

Anda Rottenberg napisała, że Krystyna Piotrowska „jako Żydówka zadebiutowała, zanim została artystką”. W społeczeństwach takich jak polskie, a więc w wyobrażonych wspólnotach o neurotycznej, a nawet histerycznej tożsamości, modelowanej przez traumy oraz jednoczesne poczucie winy i poczucie krzywdy, człowiek zostaje zwykle określony przez zbiorowość, na długo zanim zdąży określić się sam.

Do słów Andy Rottenberg dodać można, że po „debiucie” w tożsamości Żydówki, a potem artystki, Krystyna Piotrowska debiutowała jeszcze raz, jako artystka żydowska – autorka świadomie i krytycznie tematyzująca doświadczenie drugiego pokolenia Ocalonych z Zagłady, kwestię indywidualnej i zbiorowej pamięci Holokaustu i problem antysemityzmu. W latach 2005-2010 zaangażowana była, najpierw jako uczestniczka a potem również kuratorka, w Projekt Próżna, realizowany w ramach festiwalu Warszawa Singera. Z Próżnej, tej unikalnej ulicy, należącej do nielicznych zachowanych fragmentów miasta, które w czasie okupacji włączone zostały w obręb getta, znamy Piotrowską jako autorkę alegorycznych instalacji, tworzącą na przecięciu wątków egzystencjalnych i krytycznego dyskursu politycznego, artystkę multimedialną. Jednym z „mediów”, po które sięgnęła były ludzkie włosy; wiele z  najważniejszych prac Krystyny Piotrowskiej z ostatniej dekady powstało właśnie z wykorzystaniem tej szczególnej, jedynej w swoim rodzaju materii.

Włosy obecne są również na wystawie Na razie… Jedna z prac przedstawia postać z obnażonym torsem, która zamiast głowy ma układający się w spiralę warkocz. Jego długość wydaje się niebywała, a jednak taki warkocz istnieje naprawdę; oglądamy go na wystawie. Krystyna Piotrowska plecie go od 2008 roku. Używa włosów swoich i cudzych; podobnie jak foto-graficzne wizerunki na aluminium, to praca również oparta o praktykę montażu. W chwili otwarcia wystawy Na razie… warkocz liczy sobie 300 metrów. Jaką długość osiągnie za rok, dwa, dziesięć lat? Cóż, ten warkocz nie jest „projektem”. Można go było zacząć, ale nie można wypleść go do końca, podobnie jak nie da się wyczerpać pochodu widm wędrujących przez imaginarium Piotrowskiej. W poświęconym twórczości artystki eseju Marta Smolińska, podąża za myślą sformułowaną w Widmontologii przez Andrzeja Marca, który zauważa iż, nie spotyka się nigdy pojedynczego widma, bo zjawy „przybywają zawsze gromadnie, tworząc społeczności i wspólnoty, hordy oraz stada”* Obrazowanie tych „wspólnot, hord i stad”, jest nie tyle artystycznym zadaniem do wykonania, co częścią egzystencji – podobnie jak jej elementem są rosnące na ludzkich ciałach włosy, nie dające za wygraną nawet kiedy istota, do której należą, jest już martwa. O związkach włosów z wyobrażeniami śmierci antropolodzy kultury napisali równie wiele, co o ich miejscu w ludzkim imaginarium seksualnym. Oto stary przedmiot odrazy i erotyczny fetysz w jednym, emblemat siły i jednocześnie rozwiązłości, który w epoce nowoczesnej wpisany został dodatkowo w makabryczną ikonografię Holokaustu. Włosy to potężny symbol, który nie tarci mocy nawet, kiedy zostanie uruchomiony na gruncie pop kultury – dość wspomnieć naznaczone obsesją na punkcie włosów japońskie horrory, takie jak Klątwa czy Dark water. Poetyka grozy to jeden z wielu wymiarów, w których kolaże Krystyny Piotrowskiej „zaplatają się” ze zwijanym przez nią od lat warkoczem. Widma pamięci, widma historii, widma podświadomości niepokoją, podobnie jak obcięte włosy, które również są swego rodzaju widmami ciał, do których kiedyś należały. Widma budzą niepokój ponieważ istnieją pomiędzy być a nie być, między życiem a śmiercią. Strach przechyla szalę na stronę śmierci, ale wywoływanie widm, czynienie ich widzialnymi, tworzenie sztuki, zamienianie obciętych włosów w żyjącą, rozwijającą się w czasie i przestrzeni pracę – to wszystko są rzeczy i gesty znajdujące się po stronie życia.

Stach Szabłowski

* Marta Smolińska, Jest, czego nie ma. Krystyny Piotrowskiej dialogi z widmami, w: Krystyna Piotrowska, Jest, czego nie ma, katalog wystawy, Państwowa Galeria Sztuki, Sopot, 2017