Ryszard Grzyb

prace   /   teksty   /   bio  /   wernisaż

Akumulacja zapomnianych dusz

Kosmos na ziemi,
czyli
Neoszamanizm Ryszarda Grzyba

Przypuśćmy, że Ryszard Grzyb zrobił wystawę szamanistyczną. Cóż to jednak znaczy?
Wystawa nazywa się „Akumulacja zapomnianych dusz”; wypełniające je malarstwo to festiwal intensywnej ekspresji. Figury kreślone są wyrazistym, barwnym konturem, rysunek jest uproszczony, przestrzeń budują wielowarstwowe ornamenty zorganizowane w ostre rytmy. Harmonie kolorystyczne, jeżeli w ogóle można o nich tu mówić, tworzone są za pomocą dysonansów i radykalnych kontrastów. Obrazy świecą i tańczą, chciałby się powiedzieć. Taka postać wystawy nie jest zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że malarstwo Ryszarda Grzyba krystalizowało się w latach 80. w nurtach nowej ekspresji i wśród ówczesnych „nowych dzikich”. Grzyb był jednym z nich. W tekście o wspólnej wystawie malarza z Basią Bańdą, którą Wizytująca Galeria pokazywała przed dwoma laty, twierdziłem, że z biegiem czasu artysta zmienił charakterystyczną dla lat 80. agresję na energiczną afirmację. Wobec „Akumulacji zapomnianych dusz” mogę powtórzyć te słowa. Niewielu jest artystów, w każdym razie polskich malarzy, którzy są gotowi zaangażować swą sztukę w afirmację życia, witalności, koloru oraz samego malarstwa w sposób tak pozbawiony wahania, w jaki czyni do Grzyb. W jego praktyce malarskiej jest szczególnego rodzaju zachłanność, nienasycony apetyt; prace wypełniane są gęsto formami i kolorem, które z trudem mieszczą się kadrze. Do tego obrazy mają wiele warstw, jakby skanalizowanie całej malarskiej energii przypadającej na jedną pracę wymagało namalowania każdego obrazu nie raz, lecz wielokrotnie.

Afirmatywny stosunek do życia i jego malarskich reprezentacji, nie pozbawił Grzyba dzikości, nawet jeżeli drapieżność malarza ujęta jest dziś w ramę bogatego artystycznego doświadczenia, malarskiej mądrości i warsztatowej biegłości. Swoich umiejętności oraz wiedzy artysta nigdy nie zaprzągł jednak w służbę realistycznego przedstawiania rzeczywistości. Malarstwo Grzyba jest figuratywne, ale realizm w potocznym sensie nie interesował go w przeszłości i tym bardziej nie interesuje dziś. Puls i odczucie życia – przewodni temat twórczości artysty – nie manifestują się w jego pozorach. Znak, ideogram, kolor, rytm – oto są narzędzia do uchwycenia tętna egzystencji; w każdym razie takich instrumentów używa Grzyb.

*

Zarówno malarski temperament, jak i artystyczna filozofia Ryszarda Grzyba, predestynują go do zmierzenia się paradygmatem szamańskim na gruncie sztuki. Warto też zaznaczyć, że choć zainteresowanie sprawami duchowymi nie jest wśród współczesnych twórców regułą, to Grzyb należy w tej kwestii do wyjątków. Skłonność do poświęcania uwagi sprawom duszy łączy go z kolei z szamanami. Czy jest to jednak połączenie bezpośrednie? Trafienie na szamanistyczny trop podczas oglądania „Akumulacji…” nie wymaga szczególnej interpretacyjnej przebiegłości. Artysta otwarcie nawiązuje do ikonografii i sposobu przedstawienia świata stosowanych w kulturach animistycznych i pierwotnych. Obrazy dałoby się opatrzyć szeregiem etnograficznych przypisów; Grzyb korzysta ze źródeł, ale czyni to oczywiście w sposób nieortodoksyjny i daleki od antropologiczno-kulturowej ścisłości. Miesza tradycje i swobodnie wplata ich elementy w swoją malarską agendę. Zresztą samo pojęcie szamanizmu jest niezwykle pojemne i mieści w sobie szereg niezależnych zjawisk rozsianych po najróżniejszych zakątkach planety. Trzeba przy tym pamiętać, że zarówno sam termin, jak i kryjące się za nim wyobrażenia, nie są dziełem społeczności, którym przypisuje się szamanizm, lecz konstruktem zbudowanym przez ludzi z zewnątrz, czyli zachodnich, nowoczesnych antropologów. Europejski koncept szamanizmu formował się na gruncie badań kultur syberyjskich, ale wkrótce rozciągnięto go na fenomeny analizowane i obserwowane w innych częściach świata. Zjawiska te wydawały się do siebie nawzajem podobne z europejskiego punktu widzenia (a więc z perspektywy oświeceniowej, empirycznej i racjonalistycznej, ale podszytej oczywiście teocentrycznym nawykami myślowymi, przetłumaczonymi na nowoczesny język antropocentryzmu). Można powiedzieć, że w ostatecznym rachunku o tym, co szamanizmem jest, a co nim nie jest, nie decydują szamani, lecz właśnie ci, którzy do kultur zwanych szamanistycznymi nie należą. Szamanizm nie jest bowiem religią, ani nawet zbiorem wierzeń, lecz pewną praktyką. Szaman nie wierzy w duchy; on się z nimi kontaktuje, obcuje i negocjuje, uzyskując w toku tych operacji konkretne, namacalne rezultaty.

Wspominam o naturze szamanizmu jako konstruktu stworzonego przez tych, którzy zasadniczo w nim nie uczestniczą, aby podkreślić plastyczność wyobrażeń na temat praktyk kryjących się pod tym pojęciem. Owa plastyczność ma oczywiście istotne znaczenie dla rozważań na temat pogranicza szamanizmu i sztuki współczesnej; stąd zaś jest już tylko krok do powrotu na wystawę Ryszarda Grzyba. Zanim jednak na nią wrócimy, zauważamy że ta sama plastyczność sprzyja bujnemu rozwojowi neoszamanizmu. To właśnie w jego świetle – w migotliwym blasku neoszamanizmu, nie zaś w kategoriach etnograficznych – należałoby zresztą dyskutować przedsięwzięcie malarza.

Pod pojęciem neoszamanizmu rozumiemy tu reinterpretacje i projekty twórczego rozwijania tradycji szamanistycznych oraz próby ich praktykowania na gruncie ponowoczesności. Oto wielki temat kontrkultury; znaleźć alternatywę dla modernistycznego paradygmatu, odnaleźć utraconą łączność ze światem, również w wymiarze metafizycznym. Innymi słowy, chodzi tu o dramat nowoczesnej jednostki, która usiłuje rozwiązać problem swojej alienacji, rozgląda się za wyjściem z zamkniętego kręgu teocentryzmu, antropocentryzmu oraz dyktatu racjonalnego rozumu. Owego wyjścia szukano zarówno w utopijnych ideologiach, jak i religiach oraz filozofiach wschodu, a także w substancjach psychoaktywnych. Te ostatnie są klasycznym szamańskim instrumentem, niezależnie czy mówimy tu o syberyjskich czerwonych muchomorach, czy południowoamerykańskiej Ayahuasce. Pisma Timothy Leary’ego, Huxleya, Castanedy, nadzieje pokładane w latach 60. w narkotykach, zwłaszcza w LSD, joga, medytacja, eksperymenty z odmiennymi stanami świadomości, muzyka rockowa, psychodelia, kultura techno – to tylko niektóre z atrybutów, praktyk i środków, za pomocą których uczestnicy kultury nowoczesnej próbowali wprowadzić elementy szamanizmu do swojej egzystencji.

Jaki był i jest cel tych wysiłków? W grę wchodzi marzenie o odzyskaniu poczucia pierwotnej jedności ze światem, która została złożona w ofierze na ołtarzu nowoczesności. Chodzi również o ponowne ożywienie świata, który trzeba było zmienić w martwy przedmiot, aby można go było bez ograniczeń kolonizować i eksploatować.

Przeczucie, że kultury, które nie weszły w nowoczesność przechowują coś, co człowiek stracił w procesie modernizacji i co teraz pragnie odzyskać – oto jeden z wielkich tematów XX wieku, który pozostaje aktualny także teraz. Tym „czymś” mogłoby być pierwotne („oryginalne”, chciałoby się rzec) rozpoznanie miejsca człowieka w świecie – wiedza zapomniana i zastąpiona przez naukę.

Wcześni moderniści, którzy jak Picasso studiowali z uwagą rytualne maski, szukali w kulturach pierwotnych form, ale jeszcze niekoniecznie ożywiającego je ducha. Kilka pokoleń później, artyści tacy jak Beuys koncertowali się już nie na formach, lecz roli szamana, którą we współczesnym społeczeństwie mógłby odegrać artysta.

Grzybowi bliższa wydaje się perspektywa Beuysowska, nie traci jednak z oczu problemu formy. Jeden z obrazów tytułuje „Wspominać Klee”. Jak każdy ekspresjonista, również Grzyb wiele zawdzięcza modernistycznej interpretacji pierwotnej wizualności i nie zapomina o tym. Szuka jednak nie tyle estetyki, ile energii. Postaci, które maluje – ludzie, którzy polują, umierają, zabijają, tańczą – to raczej znaki niż reprezentacje, energetyczne schematy żywych istot zanurzonych w świecie zwierząt i duchów.

Nie tracąc z oczu Klee i jego współczesnych, Grzyb spogląda na malarzy z Lascaux, aby przypomnieć sobie jak malarstwo wyglądało na samym początku, ale jeden z obrazów tworzy jako hommage dla A.R. Pencka i tytułuje go „Kiedy umierają nasi wielcy, część z nas umiera razem z nimi”. Penck był ważnym artystą dla pokolenia „nowych dzikich” i bardzo „pierwotnym” współczesnym twórcą. Grzyb nie zapomina i o tym dziedzictwie, które jest przecież częścią jego własnej artystycznej biografii. Pamięć tę podkreśla wieszając wśród obrazów namalowanych w ostatnich kilku latach, pochodzącego z 1987 roku „Człowieka lunarnego”. To człowiek przebity strzałą, trójnogi (a może ta trzecia noga należy do duszy, która wychodzi z umierającego ciała?), leżący na pograniczu dwóch światów; różu i błękitu. Głowa lunarnego człowieka wciąż promieniuje jeszcze kręgami energii, świetlistą aureolą. A z jego ciała wyrasta już drzewo, które zamiast korony ma spiralną formę układającą się w kształt przypominający oko. Czy jest to trzecie oko (szamańskiej) wiedzy? Cóż, na to pytanie musimy odpowiedzieć sobie sami, pamiętając jednak, że figura drzewa łączącego trzy poziomy rzeczywistości – świat duchów podziemnych, świat ziemski i sferę duchów niebiańskich – jest podstawową osią szamańskiej kosmologii. W kontekście wystawy tę pracę można potraktować jako dowód, że ziarno szamanistyczne zostało zasiane w twórczości Ryszarda Grzyba już dawno temu. Teraz bujnie kiełkuje. Wystawę otwiera obraz „Po śmierci szamana rozcinają jego bęben”. Jedną z prac, zamykających ekspozycję jest „Szamanizm A.”, obraz, w którym mamy prawo dopatrywać się zimowego, białego pejzażu, przecinanego barwnymi diagonalnymi wstęgami energii; to krajobraz gęsty od drzew, zwierząt, ludzi i duchów. Grzyb, nie tylko malarz, ale i poeta, buduje literacką warstwę wystawy ekspresyjnymi tytułami. „Kiedyś nie wiedziałem, że wieczność zaczyna się teraz”, „Rzetelne pocieranie ostrzem o jeziora” – takimi oto frazami artysta nazywa swoje prace, czyniąc z tytułu nie tyle wyjaśnienie czy też opis obrazu, ile jego dalszy ciąg.

Bębny, których rytm wprowadza szamana w trans – wehikuł podróży między różnymi wymiarami świata, maski, totemiczne zwierzęta, polujący na nie myśliwi, ludzie żywi, ludzie umarli – te wszystkie i wiele innych motywów Grzyb komponuje na gęstych tłach, zrytmizowanych wyraziście, jak transowa muzyka. Jest w tym malowaniu neonowa psychodelia neoszamanizmu i skojarzenia z fluorescencyjnością kultury rave’owej, z czasów zanim jeszcze techno przybrało obecną, czarną i anty-wizualną postać. Jest pochwała życia i jest oczywiście śmiałe przyglądanie się śmierci, o której musi być mowa, jeżeli na poważnie chcemy dyskutować o życiu.

W żadnym obrazie malarz nie stosuje renesansowej, optycznej perspektywy zbieżnej. Mamy tu do czynienia z alternatywną perspektywą, w której o tym, co jest bliskie, a co dalekie nie decyduje punkt widzenia obserwatora. Z szamańskiego punktu widzenia wszystko jest jednakowo bliskie i jednakowo dalekie, bo wszystko jest częścią jednej całości – należy do kosmosu na ziemi, który Ryszard Grzyb odsłania w swoich pracach.

Stach Szabłowski